top of page

MOJE WIERSZE

Chciałam się podzielić z Wami wierszami, które popełniłam na przestrzenie  trzydziestu lat. Od dawna  już rymów nie tworzę, a te zostały mi jako przypomnienie dawno minionych chwil, nastrojów, potknięć  i zawirowań duszyPrzyjmijecie je, proszę z odrobiną wyrozumiałości

 

Miłość, – co to naprawdę jest?

Warszawa,   1970

 

Miłość jest blaskiem płomienia

Szumem jeziora w cieniu olszyny

Miłość jest lasu westchnieniem,

Bólem, radością, szczęściem godziny.

 

Miłość miłości nierówna

Miłość gardzi miłością,

Jedna miłość jest trudna

Druga przychodzi z łatwością

 

Miłość to jak powiew wiosny,

To kwiat równany na wichrze

Miłość to niebo po burzy,

Miłość to czar, który pryśnie

 

Miłość, to strzała Amora,

Która ugodzi cię w serce

Miłość to życia podpora

Prawdziwa miłość to szczęście

 

 

 

Naucz mnie…

Warszawa,1970

 

Dla mojej Siostry

 

 

 Powiedz mi proszę, co kochać znaczy

Co znaczy przylgnąć do serca sercem?

Naucz za dobro dobrem odpłacić

Nie ucz mnie jednak, jak żyć w rozterce

 

Naucz mnie boso błądzić po rosie

I szczerze każdym kwiatem się cieszyć

Iść przeciw wichrom z rozwianym włosem

Nie ucz mnie jednak, co znaczy cierpieć

 

Naucz mnie wiary w dobro człowieka

Naucz miłości do mej ojczyzny

Czas naucz gonić, który ucieka

Nie ucz mnie jednak doznawać krzywdy

 

Nie ucz mnie cierpieć w bólu i w męce

I nie pokazuj, co znaczą łzy

Ja nie chcę wiedzie jak żyć w udręce

Ja nie chcę płakać jak teraz ty.

 

 

Wspomnij mnie

 Mazury 1970

 

Idę z tobą poprzez pola

Cicho wokół szepcą drzewa

Ponad nami jasne niebo,

Tu i ówdzie ptak zaśpiewa

 Można tak iść całe, życie

Cisza spokój, błękit nieba

Szelest wiatru, ot i wszystko

Co ludziom do szczęścia trzeba

Gdy koło mnie lekko stąpasz

Z twoich oczu radość bije

Wiesz, tak miałabym ochotę

Ręce rzucić ci na szyję

Wiatr roznosi nasze słowa

Nie, nie mówmy nic najdroższy,

Niech jak szalem nas otuli

Nowa fala tej miłości

 

Słońce skryło się za lasem

Wokoło się mrok roztoczył

Ty objąłeś mnie ramieniem

Czule spojrzałeś mi w oczy

Gdy opuścisz już te strony

I w rodzinnym będziesz domu

Wspomnij czasem te spacery,

Czułe słowa, po kryjomu

Wspomnij, czule, bez urazy

Z nutka melancholii w głosie

A za rok powróć tu znowu,

I znów powtórz, płomiennym szeptem

-Wiesz, najmilsza, kocham cie!

 

 

 

W oczekiwaniu na miłość

Warszawa 1971

 

Nie wiem czy kocham

Lecz bardzo cię lubię

O wiem, że bez ciebie nie chciałabym żyć

A gdy odejdziesz i zginiesz mi w tłumie,

To po cóż na świecie bez ciebie mam żyć

 

Nie, nie bądź zazdrosny

To głupie uczucie

I zazdrość na pewno dobrego nic nie da

Wiem, że czasami sprawiam serca kucie

Lecz przecież chciałabym ci przychylić nieba

 

Nie bierz na serio mych dąsów i złości

Wiesz, że na świecie bez wad człowieka nie ma

Kiedyś znajdziemy, ja wierzę w bardzo,

Znajdziemy drogę do wielkiej miłości

 

Wierz mi dziś chciałabym powiedzieć kocham

Lecz boję się, bo to wielkie słowo

Bo, po co mówić słowa bez pokrycia,

A potem wszystko zaczynać na nowo

 

Chcę ci dać szczęście, nie wiem czy potrafię,

Zaufaj mi, będę się starała

I myślę, że po kilku latach, szczęściem tym będzie

Kasia – córka nasza mała

 

Gdy poznamy smak prawdziwej miłości

A ona da nam znać o sobie

I odczujemy wtedy, przypływy radości,

Wiem, że ty nie zapomnisz o mnie,

A ja będę pamiętać o tobie

 

 

 

Rozmowa ze zmarłą

Mamie…

Warszawa  1971r.

 

W białej szpitalnej sali

Panuje cisza i spokój

Ta cisza dźwięczy ci w uszach

Zalega posępny ten pokój

 

W bólu gorączce, bez zmysłów

Leżysz biedna, samotna,

Nie wiesz, że tuż za murem

Śmierć już zagląda do okna

 

Nie wiesz, że właśnie w tej chwili,

Twa córka, - och wybacz mi jeszcze raz

Przeżywa szczęśliwe chwile,

Nie wiedząc, co przyniesie brzask

 

Potęp mnie Mamo, lecz wybacz,

Wybacz, bo żyć już nie umiem

Twoja najdroższa postać

Jest ze mną wszędzie

We śnie i w tłumie

 

Nie byłam ci dobrą córką

I kochać cię też nie umiałam,

Teraz, gdy jesteś za murem,

Tak bardzo kochać bym chciała

 

Tak bardzo teraz bym chciała

Twą dłoń spracowaną całować

Przed ciężkim, okrutnym życiem,

Pod pierś twoją z ufnością się schować

 

Wybacz mi mamo, cierpienia

Które przez mnie doznałaś

Wybacz brak chwili wytchnienia

Której tak bardzo potrzebowałaś

 

Wybacz mi mamo zgryzoty,

Moją oschłość, słowa nieczułe

Nie umiem opisać tęsknoty

Którą w tej chwili czuję

 

Chciałabym wiele napisać,

Lecz słów znaleźć nie umiem

Teraz na wszystko za późno

I dziś to w końcu rozumiem

 

 

 

Chwila wspomnień

Warszawa 1975

 

Mojemu Tacie, w podzięce

za nauczenie

mnie miłości do poezji

 

Ten dzień się niczym nie różnił od innych

I się rozpoczął tak jak dni niektóre

Wtedy to mama wijąca się w bólach

Wydała na świat, wreszcie twoja córę

 

A później były noce nieprzespane

I wiele łez i strach i udręka

Czy utrzymaną przy życiu zostanę?

Czy też odejdę, tak jeszcze maleńka?

 

Nim upłynęło lat ładnych parę

Ja, będąc dzieckiem, ten świat poznawałam

W tamte wieczory, których nie zapomnę

Z ust twoich pierwsze wiersze, słyszałam

 

Twoja zasługa do tych wierszy miłość

I są mi ucieczką w tym świecie tak szarym

Bo bez nich wszystko obraca się w nicość

A życie często staje się koszmarem

 

Pamiętam, Ojcze wszystkie nasze lata

Długie spacery do parku nad stawem

Naukę jazdy na pierwszym rowerze

I moją tak śmieszna przed nim obawę.

 

Znów przeleciało lat ładnych parę

Z małego brzdąca stałam się dziewczyną

Na twojej skroni siwe pasmo włosów

Los okrył życie żałobna tkaniną

 

Zostaliśmy sami, bez Mamy-przyjaciela

Jedno przed drugim łzy swoje kryło

Mur naszych cierpień te lata oddziela,

Kiedy wszystkim tak dobrze razem nam było

 

Lecz ciebie gryzła tęsknota za żoną

Więc odszedłeś za nią w swa ostatnią drogę

Opuściliście mnie oboje, jeszcze tak niedoświadczoną

W tym życiu, którego pojąć dziś nie mogę

 

Jestem już dzisiaj i żona i matkę

A moje dziecko nowy świat poznaje

Lecz jednak życie nie płynie tak gładko

I więcej bólu niż radości daje.

 

 

 

Posłuchaj, chłopcze…

Warszawa 1977

Mojemu pięcioletniemu Synkowi

 

Jesteś skrwakiem nieba pośród sztormów życia

Jesteś storczykiem pośród ostów, pokrzyw

Najradośniejszym wśród triumfalnych dzwonów biciem

Najszczęśliwszym uśmiechem losu

 

Więc śmiej się, synku, głośno, głośno

Dopóki nie masz zmartwień, trosk,

Bo kiedyś skończy się dzieciństwo

A życiem, pokieruje los

 

Dziś chcesz być Zorro i pancernym

Zakładasz maski, zbroje szpady

Bądź tak jak oni słowu wierny

I tak jak oni ty bądź prawy

 

Kiedyś wyrośniesz z lat dziecinnych

Będziesz młodzieńcem żądnym czynu

A serce matki, pełne troski,

Podpowie ci –bądź prawym synu

 

A potem, potem, gdy mężczyzną

Poznasz kaprysy tego świata

 Myśl moja nieustanną

Opieką będzie cię otaczać

 

I gdy położysz na mym grobie

Bukiecik fiołków czy jaśminu

Przypomnij dawne słowa matki

Gdy cię uczyła, bądź prawym synu.

 

 

 

Matczyne rady

Kitchener, Kanada 1988

 

Mojej Córeńce

 

Zanim wejdziesz w swe dorosłe życie

Zanim poznasz smak radości i cierpienia

Zanim z pąka rozwiniesz się kwiatem

Posłuchaj, córeczko, co matka ma ci d powiedzenia

 

Idź przez życie pogodnie i śmiało

Miej wielkie plany, marzenia i cele

Nic nie osiąga ten, kto pragnie mało

Zdobywa szczyty, ten, kto pragnie wiele

 

Ładna buzia, zgrana figurka i nóżka

W męskich sercach wzniecają podniety

Lecz pośród tych uroków i powabów

Dobroć i uśmiech jest najmocniejszym orężem kobiety

 

 

Niech pieniądz w twym życiu nie będzie bogiem

Nie ceń nad wszystko jego wartości

Bo tylko proste szczere uczucie

Dadzą ci ogrom prawdziwej radości

 

O jednym tylko pamiętaj

W której bądź żyć będziesz krainie

Że twojej pierwszej ojczyźnie

Po polsku – jest Polska na imię

 

Żeby zakończyć te rady

Jeszcze powiedzieć ci mogę

Chcesz przejść szczęśliwie przez życie

Weź serce, jako kompas na drogę

 

 

 

Tobie, po latach

Kanada 1991

 

A więc znów jestem blisko ciebie

Jakby lat tych wielu nie było

Jakby tęczą zabłysła na niebie

Jakby słonce przedtem nie świeciło

 

I radością jest twoje dotkniecie

Każdy uśmiech, gest każdy i słowo

Twoje oczy, choć dobrze pamiętam

Dzisiaj przecież poznaje na nowo

 

Tamte lata łzami naznaczone

I te noce-ciężkie do świtania

Dziś bliskością twoja nagrodzone

Nieskażone wiekami czekania

 

Twoje wargi dotknęły mych włosów

A w mym sercu zatrzepotał motyl

Jakby przystań znalazł w złotych kłosach

Jakby całe życie śnił i marzył o tym

 

Te dwadzieścia lat nas nie ominęło

I po tobie to widzę i po mnie

Czas dokończy kiedyś swoje dzieło

Lecz tej chwili nigdy nie zapomnę

 

I tych murów boleśnie znajomych

O cichości szkolnych korytarzy

Sercem wrócę do czasów minionych

I rozdarciem, co życie mi warzy

 

Jeszcze jestem w twoich ramionach

A już tęsknie tęsknotą ogromną

Jutro lądy po przeciwnych stronach

Tamte, inne życie mi przypomną

 

W moim domu na drugiej półkuli

Twoje róże jak krew czerwienieją

Zasuszone, lecz dla mnie wciąż żywe

Łudzą serce daremną nadzieją

 

A są dla mnie tak drogie i bliskie

Jak mi kwiaty nigdy nie były

Są wspomnieniem, radością i żalem

I udręką, tęsknotą i siłą

 

Może jeszcze cie kiedyś zobaczę

Będziesz włosy miał bielsze o ton

I ja będę wyglądać inaczej

A w mym sercu rozśpiewa się dzwon

 

Lecz gdy losy, co rządza tym światem

Nie skrzyżują więcej naszych dróg

Przez ocean ci prześle pożegnanie z wiatrem

Lub z gwiazdami, przez wielki wóz

 

I nikt jak ty nie powie już do mnie

Moja mała, no uśmiechnij się

Och, jak chciałabym umieć zapomnieć

Wyrwać zadrę, co serce mi rwie

Ale wiem o tym, że już do skonania

Będę dźwigać ten bezmiar cierpienia

I przeżywać rozkosz wspominania

Lecz nie doznam łaski zapomnienia

 

 

 

 

J

Rozstanie …

Warszawa, 1970

 

Zbliża się czas pożegnania

 Cóż, trzeba pogodzić się z losem

Ale dla mnie, ta chwila rozstania

Jest ciosem!

 

Lecz spokojnie do ciebie podejdę

Podam rękę powiem „do widzenia”

Może właśnie w tej chwil poblednę

Ale udam, że jestem z kamienia

 

Później pójdę znużonym krokiem

Przez ulice place i miasta,

 Moja rozpacz serce mi rozrywa,

Moja pierś jest dla niej za ciasna

 

Nie wiesz o tym, że w tej chwili płaczę,

I wciąż myślę, co robisz, kochany

Wiem, że ciebie nigdy nie zobaczę,

Wiem, że nigdy już się nie spotkamy

 

Łzy me wyschną, smutek mój się zmniejszy

Czas zagoi niepotrzebne rany,

Ale ciebie nigdy nie zapomnę,

 Choć dziś mówię, - żegnaj ukochany!

 

Życie

Warszawa 1970

 

Życie to jak kwiat polny, co pod wpływem wiatru się zgina

Życie to jak promień słońca,

Czy też jak wiersz Tuwima?

Życie to czasami ciężka i okrutna niedola,

To jak sierpniowe zboże, w snopkach stojące na polach

 Lecz jednak życie jest piękne

A bo takie krótkie

Trzeba je wykorzystać

 Z jak najlepszym skutkiem

 I żeby wygrać życie

Trzeba je poznać całe

Walczyć, wierzyć, przyświecać swoim ideałom

Brać się z nim za bary, bić jak z napastnikiem

Wtedy je przeżyjesz z najlepszym wynikiem

 

 

 

To ty…

Warszawa 1970 

Siedzisz przy mnie

Trzymasz mnie za rękę

I ja wiem, że dobrze mi z tobą

Gdy odejdziesz, skarzesz mnie na mękę

 

A po tobie nie będzie nikogo

Gdy tak siedzisz i patrzysz mi w oczy

Co w mych oczach wyczytasz, ja nie wiem?

Znów pomyślę, że jesteś uroczy

 I że bardzo pokochałam ciebie.

 

I że chce być z tobą całe życie

Na radości niedole, zmartwienia,

I na pewno ty mnie kochasz skrycie,

Wiem, że przecież nie jesteś z kamienia

 

 

 

Nocna Ballada  

Ponikiew 1970

Dla Teresy i Ryszarda

 

Noc roztoczyła swe czary

Ucichł wiatr w konarach drzew,

Senne widziadła i mary,

Na straszliwy spieszą zew

 

Leśną drogą wśród olszyny

Idzie ona za nią on

Cudny urok tej dziewczyny,

Wprawił w zachwyt lasu łan

 

Nagle dziewka przystanęła

Odwróciła piękną twarz,

Czule szepcze – „Ukochany, całuj usta

Masz, je masz

 

Chłopiec chwycił ja w ramiona,

Zbliżył wargi do jej warg,

Ona mu na wpół zemdlona

Czułym ruchem muska kark

 

Idą dalej poprzez knieje

Księżyc w odruchy zazdrości

Blady, piękny zagniewany,

Śledzi dzieje ich miłości

 

A gdy usiedli w altanie

Księżyc wetknął tam swój nos

W nocnej ciszy, na polanie

Słychać jej dziewczęcy głos

 

Czas pożegnać się, kochanie,

Choć to dla mnie wielki ból

Może kiedyś się spotkamy

Pośród lasów, łąk tych, pół

 

Jakże wytrwam bez twych oczu,

Bez gorących twoich ust,

Bez uśmiechów, pocałunków,

Tęsknych spojrzeń pośród zbóż

 

Bardzo proszę cię mój miły

Wspomnij czasem czule mnie,

Te uśmiechy, te pieszczoty,

Wiedz, że zawsze kocham cię

 

Chłopiec klękną na kamieniu

Czule spojrzał lubej w oczy

Potem wzniósł jej małą rączkę

Potem wzniósł jej małą rączkę

Do pucharu – ust – rozkoszy.

 

Po policzkach mu spływały

Dwie olbrzymie łzy perliste

Chłopiec był jak oszalały

Czuł, że życie z niego pryśnie

 

Panna uniosła się z ławki

Jego twarz ujęła w dłonie,

Chyląc głowę, scałowała

Drogie oczy, łzy i skronie 

 

Gdy nad światem nastał ranek,

Panny już nie było tu

Zrozpaczony jej kochanek

Jak nieżywy legł na mchu

 

Cicho w dole szemrze strumień

Tęsknie nucąc rzewną pieśń

To tak jak w miłości – krzemień

Nieraz z niego pożar jest

 

 

 

Rozterka

Warszawa  1974

 

Ileż jeszcze pustych dni

Ileż godzin, ileż minut

Ileż myśli bezustannych

Niedających się ominąć

 

Po cóż myśleć, po cóż tęsknić,

Szkolić się w sztuce kochania,

Kiedy zdusić trzeba w sobie

Wszelkie zaklęcia, miłosne wyznania

 

Gdy trzeba pogodna twarz ukazać ludziom,

Podczas gdy w piersi kipi ból i cierpienie

Gdy trzeba przyjąć szare, puste życie

Gdy prześladuje cie szczęścia pragnienie

 

Więc czym jest życie, wobec tęsknoty

Która cię strawi, spali do końca,

Tym, czym cień śmierci wobec

Kiedy omdlewasz z rozkoszy, gorąca

 

Och, beznadziejne marne życie

Ileż przecierpieć jeszcze nam sądzone?

Zanim się zamknie ciężkie oczy, wiecznie

Zanim się przejście na niebieską stronę

 

 

 

 

Odmiana

Warszawa rok 1974

 

I przyjdzie kiedyś taki ranek,

Że słońce swój ukaże blask,

A księżyc, moich nocnych łez kochanek

Ze wstydem schowa swoja twarz

 

Znikną smutki, znikną troski

I rozpaczy gorzki smak

Wstanie ranek, cudny, boski

Szczęście wfrunie niczym ptak

 

I radosna i szczęśliwa

Całkiem inny ujrzę świat

Lekkomyślna i życzliwa

Z wszystkim będę za pan brat

 

Z smutków będę sobie kpiła,

A ze zmartwień śmiała w głos

Szczęścia czarę będę piła

Błogosławiąc życia los.

 

 

Samotność

Warszawa 1975

 

Cisza. Cztery głuche ściany

Cisza martwa, milcząca nieznana

Lisim krokiem w tę cisze się skrada

Samotność

 

Jeszcze nowa, niezadomowiona,

Jeszcze skromna, cicha i pokorna

Obejmuje mnie swoimi mackami

Samotność

 

Czy mi będzie teraz towarzyszką?

Na te resztę smutnych lat

Czy zastąpi to, czego już nie mam?

Samotność, samotność, samotność

 

 

 

Moja Warszawa

Warszawa 1977

 

Pięknych miast na świecie tyle

Że aż trudno wszystkie zliczyć

Ale nie ma piękniejszego

Od naszej polskiej stolicy

 

Co tam Madryt, Londyn, Paryż?

Co tam Rzymu zgiełk i wrzawa?

Tu Warszawa, tu stolica

Nasza miłość, duma, sława

 

Zapłaciła za swa wolność

Głodem śmiercią i ruiną

Gdy patrzyła zrozpaczona

Jak jej chłopcy w walce giną

 

Odbudował ją z pożogi

 

Dzielny wierny lud warszawski

Dzisiaj kwitnie Marszałkowska

I Mariensztat i brzeg praski

 

Nad spokojnym snem Warszawy

Czuwa jakaś postać dziwna

Na wiślanym stoi brzegu

Czy kobieta to? Czy ryba?

 

To Syrena tak jak żołnierz

W skwarze lata, w zimy śniegu

Trwa na warcie niestrudzenie

Warszawskiego strzegąc brzegu

 

Tu mi żyć i tu wyrastać

Tu się uczyć i pracować

By stolicy memu miastu

Wszystkie siły ofiarować

 

Piękniej, więc moja Warszawo

By świat blaskiem swoim olśnić

Warszawiaków chlubo sławo

Radość wszystkich –serce Polski

 

 

 

Słowacka miłość

Kanada 1988

Romanowi…

 

Przynajmniej życia połowę

Przeżyliśmy nic nie wiedząc o sobie

Nim los się okazał łaskawy

I wspólną wyznaczył nam drogę

 

I poraziła nas miłość

Pełna ciepła i bliskości

I złączyła nasze dłonie

W swojej najbliższej bliskości

 

Przy tobie znalazłam swój spokój

Po wszystkich życiowych zawiejach

Jak okręt po burzy swa przystań

Do której powraca z nadzieją

 

Bezpiecznie mi w twoich ramionach

Jak nigdy nigdzie nie było

Rozpraszasz moje smuteczki

Napawasz mnie swoja siłą

 

Życie tak szybko umyka i płynie

A ludzi pogania i rozdziela czas

Któż wie, co po kilku latach

Z miłości tej będzie i z nas

 

Zdarzyć się może, że się zagubimy

I odejdziemy od siebie w milczeniu

Ale zapomnieć się już nie potrafimy

Będziemy myślami ścigali swe cienie

 

Może być również, że dwoje staruszków

Będziemy kominkiem rozgrzewać swe kości

A wspomnieniami powracać do czasów

Pełnych porywów, szaleństw, namiętności

Lecz dziś jesteśmy szczęśliwi i pełni sił

Cieszymy się dziećmi i wszystkim, co mamy

A tajemnica tego w tym po prostu tkwi

Że się szczerze i mocno kochamy

 

bottom of page